Kolekcjoner emocji (odc. IV)
O bardzo trudnej decyzji, wewnętrznej determinacji, wsparciu Rodziny i wygranym zakładzie o tysiąc złotych – w czwartym odcinku rozmowy z Piotrem Szymurą.
Mówiliśmy już wcześniej jak to rosłeś z klubem, klub a tobą, ale podobną paralelę można zastosować do kariery Piotra Szymury i jednocześnie szkoleniowca drużyn młodzieżowych. Na trenerskiej ławce usiadłeś w bardzo młodym wieku.
- Staram się na życie zawsze patrzeć pozytywnie i wykorzystywać to co przyniesie czas. Po spadku z ekstraklasy czułem potrzebę jakiejś odskoczni, a że akurat odbywał się na naszych obiektach kurs instruktora piłki nożnej wziąłem w nim udział. Choć przyznam, że adrenaliny wcale mi wtedy nie brakowało, gdyż była wciąż I liga futsalu i piłkarska „okręgówka”. Tak zaczęła się moja przygoda z trenerką, która wciągnęła mnie bardziej, niż przypuszczałem. Poszedłem na ten kurs troszkę za sugestią taty i trenera Marcina Biskupa, któremu pomagałem przy prowadzeniu drużyny U-20. Jakoś zaraz potem odbywał się pierwszy w Polsce kurs instruktora futsalu na katowickiej AWF. Graliśmy wtedy w I lidze, a tu znów pojawiła się znakomita okazja odświeżenia kontaktów z wieloma ludźmi związanymi ze środowiskiem ekstraklasowym. No, a w dalszej kolejności były Mistrzostwa Polski U-19, zorganizowane u nas, w Bielsku-Białej. To był 2008 roku, po raz pierwszy prowadziłem zespół jako samodzielny trener. Od razu wywalczyliśmy tytuł mistrzowski i tak to już poszło.
No i tak to poszło, że kiedyś w klubie była ekscytacja każdym startem w finałach mistrzostw młodzieżowych, a teraz medal w dowolnej kategorii wiekowej przyjmowany jest niczym norma.
- Zgadza się – muszę przyznać, że tak właśnie jest. W tym 2008 roku to moje wzajemne wzrastanie z klubem, o czym mówiliśmy już parokrotnie weszło na inny poziom. Rola trenera, zwłaszcza gdzieś tak od 2012 pozwoliła mi mieć bardziej realny wpływ na wydarzenia w klubie. Szkolenie futsalowe miało oczywiście miejsce już wcześniej, ale z przejęciem SMS-u i przy wydatnej pomocy Jarosława Krzystolika poszło to jeszcze bardziej do przodu. Miałem jakąś wizje dalszego rozwoju, a Jarek z kolei to wszystko starał się układać i wkomponowywać w istniejące struktury. Tak skądinąd powoli wcielałem się w rolę działacza, mając już rzeczywisty wpływ na to co w tym zakresie dzieje się w klubie.
Powiedz szczerze - jest radość, gdy pod twoim okiem trenerskim dorastali, a później grali z tobą w jednej drużynie tacy ludzie jak m.in. Michał Marek, Łukasz Biel, Michał Kałuża. Dziś są to już ważne postaci ekstraklasowego Rekordu.
- Zacznę bardziej ogólnie. Najcenniejsza rzecz, jaką wyniosłem ze sportu i jaka mam nadzieje będzie mi towarzyszyć na wielu innych polach to przekonanie, że ciężka praca, poparta sensowną analizą tego co i jak się robi musi przynieść efekty. Tak było jeżeli chodzi o budowanie naszej futsalowej drużyny na przestrzeni lat, tak też było budując naszą markę w futsalu młodzieżowym w Polsce. W tej drugiej kwestii potwierdzeniem tego, że obrana przez nas droga jest słuszna są nie tylko zdobywane medale, ale właśnie to, że wychowankowie trafiają do naszych seniorskich zespołów. Nie mam złudzeń, przy Michale Marku, Łukaszu Bielu, Mateuszu Gaudynie czy Szymonie Szymańskim, ja wykonałem tylko jakiś mały procent pracy szkoleniowej. Są trenerzy, którzy mieli znacznie większy wpływ na ich rozwój i na to jak dziś ci zawodnicy się prezentują. Ale mam satysfakcję, że uczestniczyłem w tworzeniu tego systemu i mam nadzieję, że nie zatrzymamy się na tym i będziemy go jeszcze bardziej udoskonalać tak, aby nasze seniorskie drużyny naszpikowane był naszymi wychowankami, i aby odgrywali oni w nich kluczowe role.
Kiedy, w którym momencie dojrzałeś na sto procent do decyzji o zakończeniu kariery? Wiem, że ten proces decyzyjny u ciebie trwał, gdzieś tam wcześniej zapowiadałeś taki ruch, ale kiedy ostatecznie powiedziałeś, pomyślałeś – stop!?
- To były dwa takie momenty. Pierwszy raz, kiedy pomyślałem, że to już chyba jednak koniec, pamiętam bardzo dokładnie, co do daty i godziny. Nasz mecz na koniec 2014 roku i równocześnie koniec pierwszej rundy w lidze, z AZS-em Katowice. Przeżywaliśmy wtedy taką straszną huśtawkę w zespole. Najpierw zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Zagraliśmy super-turniej eliminacyjny Ligi Mistrzów w Bielsku. Pojechaliśmy na Main Round do Rygi, gdzie w pechowych okolicznościach odpadliśmy. Powrót do krajowych rozgrywek, w których szło nam tak sobie. No i gramy tacy poobijani fizycznie i psychicznie, w okrojonym składzie i przychodzi ten mecz w Katowicach. Prowadziliśmy do przerwy 2:0, a przegraliśmy 4:5 de facto przekreślając swoje szanse na obronę tytułu już w połowie rozgrywek. I pamiętam to do teraz doskonale, po raz pierwszy w życiu nie miałem sił fizycznych, żeby wyjść z szatni. Grałem wtedy na niecałym dystansie czasowym, w drugiej części trener wpuścił mnie na jedną, może dwie zmiany. Nie wiem czemu, ale psychofizycznie byłem już wszystkim zmęczony. No i siedziałem sobie wpierw taki umęczony w tej katowickiej szatni, a potem znów nieprzespana noc i w głowie bilans zysków i strat. Wtedy pierwszy raz doliczyłem się, że piłka mnie i moje otoczenie więcej kosztuje niż przynosi zysków. Zostawiłem to sobie do dalszych przemyśleń, ale podzieliłem się tym wszystkim z tatą, Na jakiś czas cały problem zostawiłem w zawieszeniu. Stwierdziłem, że jeszcze przynajmniej przez rok pogram, tym bardziej, że trenerem zespołu został Andrzej Szłapa. Dodam, mimo różnicy wieku też człowiek, z którym jesteśmy zżyci, znamy się mnóstwo czasu z boiska i nie tylko. W każdym razie czułem, że to jeszcze nie ten moment.
Mimo problemów w zeszłorocznym, letnim okresie przygotowawczym udało mi się jednak wrócić na parkiet, choć nie ukrywam – zdrowie dawało sygnały – czy to jeszcze ma sens? Wtedy już mogłem podjąć decyzję o zakończeniu kariery, ale skoro wcześniej powiedziałem „A”, to będąc już w lepszym zdrowiu chciałem powiedzieć również „B”. No i pamiętam graliśmy późną jesienią taki mecz w Toruniu, w którym nie wszedłem na boisku nawet na jedną minutę. Przegraliśmy z FC 1:4. Te wspomniane perypetie zdrowotne, nowe, trudne i absorbujące obowiązki w pracy zaczęły się we mnie kumulować. Miałem prozaiczne kłopoty z punktualnymi przyjazdami na treningi. Obowiązków było tyle, że niejednokrotnie wpadałem do szatni przed treningiem z „wywieszonym językiem”. To jak powiedziałem wzmagało we mnie takie poczucie, iż rzeczywiście ta piłka będzie jednak musiała zejść na drugi plan. Po tym toruńskim meczu, bez minuty na boisku, jakoś to zwyczajnie po mnie spłynęło. Pomyślałem – kurczę nie pomogłem zespołowi, trener mnie nie wpuścił, no cóż – takie jest życie. Siedząc w autokarze w drodze powrotnej miałem taką refleksję, że tak nie myśli osoba, która …..
…Inne emocje dotąd kolekcjonowała
- Dokładnie tak! No i minionej zimy zapowiedziałem już oficjalnie, że to jest moje ostatnie pół roku. Zadeklarowałem też, że zrobię wszystko w tym czasie, żeby dać drużynie ze swojej strony to co najlepsze. Tak sobie postanowiłem i jestem pewien, że gdyby nie ta deklaracja to grałbym znacznie słabiej na finiszu sezonu niż to miało miejsce. Zawsze wychodząc na boisko starałem dać z siebie wszystko, ochoty do walki, albo raczej jej braku nikt chyba nigdy nie mógł mi zarzucić. Ale przez te ostatnie pół roku dałem z siebie „maksa”. Zagrałem chyba nawet lepiej niż tak naprawdę w tamtym czasie mogłem, głównie dzięki tej wewnętrznej determinacji. Tak chciałem się pożegnać z kolegami z boiska, z kibicami – dobra grą! No, a jak powiedziałem „lampka” wewnątrz zapaliła się po spotkaniu w Toruniu. Kilka tygodni później, po meczu z Cleareksem oznajmiłem decyzję o zakończeniu swojej kariery futsalowej.
Po tej nucie sentymentu, pozwolisz – uderzymy w patetyczne tony, chciałbym cię mianowicie zapytać o twoją rodzinę. Czy właśnie w tym czasie mama, żona nakłaniały cię do decyzji o zakończeniu kariery, mówiły: Piotrek może już dość? Czy też było odwrotnie? Bo w to, że tata był przychylny takiemu zakończeniu – nie uwierzę! Uprzedzając odpowiedź podejrzewam, że miałeś mocne wsparcie w rodzinie.
- Tata był zawsze na „tak”. Pamiętam, że gdy po raz pierwszy powiedziałem mu o tych swoich wątpliwościach po tym meczu w Katowicach przyjął to z lekkim niedowierzaniem. Rok później, widząc już pewne rzeczy tak jak ja dojrzał do tego. W każdym razie rodzina mnie zawsze wspierała, nie mogę powiedzieć, żeby kiedyś było inaczej. Naturalną koleją rzeczy, kiedy była szkoła, mama kładła nacisk na naukę mówiąc - a mniej tej piłki. Taka trochę anegdotyczna historia – wygrałem kiedyś zakład z moją mamą. Mając 14 lat założyłem się z mamą, że w przyszłości zagram w reprezentacji Polski w futsalu. Założyliśmy się o abstrakcyjną wtedy dla mnie sumę tysiąca złotych! No i wygrałem ten zakład, choć o sport troszkę z mamą w przeszłości „wojowałem”. Bardzo się cieszę, że mama zawsze na te mecze w naszej hali chodziła, była obecna nawet na tym ostatnim w mojej karierze. Oglądała moje mecze i choć miała do tego swój dystans, czułem jej wsparcie. Podobnie było i jest z moją żoną - Darią. Ona mnóstwo poświęciła, żebym ja mógł grać w piłkę. To ja zawsze w domu byłem najważniejszy, to ja musiałem się dobrze wyspać, to ja musiałem coś tam zjeść o danej porze, to nie ja szedłem z dzieckiem na basen, bo następnego dnia mam mecz, a tu znów wyjeżdżam na cały weekend. Więc gdyby nie jej wsparcie i jej poświęcenie, to po prostu nie grałbym piłkę. Wiedziała, że ta piłka była dla mnie bardzo ważna. Ale też wiedziała i miała świadomość kogo bierze za męża (śmiech), więc gdzieś tam się z tym wszystkim liczyła. No i przeżywała to wszystko mimo, że Daria nie pochodzi z rodziny, która żyła sportem. Stąd wielu rzeczy musiała się nauczyć, ale zawsze mogłem liczyć na jej wsparcie.
Zapewne córki – najmłodsze wiekiem damy w rodzinie – cieszą się z decyzji ojca?
- Jasne, że cieszą się, że będę częściej i dłużej w domu. Natomiast dziewczynki są jeszcze za młode, zwłaszcza Nadia, aby to zrozumieć. Nie wiedziała co się za bardzo dzieje, kiedy jeszcze grałem w meczach i pewnie jeszcze do teraz nie za bardzo wie o co chodzi. Ale na pewno pojawi się pytanie, gdy już wybierzemy się wspólnie na mecz do hali Rekordu, a zamierzam być częstym gościem: czemu taty nie ma na boisku? Dzisiaj dziewczynki się cieszą, tak jak kiedyś cieszyły się ze wspólnie spędzonych weekendów czy wakacji. Ale na pewno to pytanie padnie – czemu tata nie biega po boisku tylko siedzi z mamą, z babcia i dziadkiem po drugiej stronie? Na razie jednak są jeszcze za młode, żeby to ocenić.
Rozmawiał i spisał: Tadeusz Paluch
Foto-archiwum: Paweł Mruczek
Kolekcjoner emocji – odcinek I
Kolekcjoner emocji – odcinek II
Kolekcjoner emocji – odcinek III