Kolekcjoner emocji (odc. 1)

Rozmowa z Piotrem Szymurą.

A może raczej opowieść podzielona na kilka odcinków-rozdziałów z kariery „rdzennego Rekordzisty”. W niej oczywiście poruszonych zostało wiele wątków (choć nie wszystkie)związanych z początkami, przebiegiem oraz zakończeniem kariery wieloletniego kapitana fustalowej (i nie tylko) drużyny Rekordu. O sporcie - choć nie wyłącznie - o refleksjach z przeszłości i planach na bliższą, niekoniecznie dalszą przyszłość, o ważnych postaciach i zdarzeniach z czasów trwającej ponad dwie dekady przygody z piłką, o sentymentach i tytułowych emocjach Piotra Szymury – człowieka „biało-zielonego” do szpiku kości, przeczytacie w ciągu kilku publikowanych w najbliższe niedziele odcinkach. Zapraszamy do lektury!

U bardzo młodego, kilkuletniego człowieka postawienie na sport, na piłkę nożną jest jak najbardziej naturalnym wyborem, Ty akurat wybrałeś futsal.

- Ja byłem na futsal skazany. Byłem z nim związany od samego początku powstawania klubu. A przypomnę tylko, że Rekord był wtedy w wąskim gronie inicjatorów założenia Polskiej Ligi Pięcioosobowej Halowej, bo tak to się chyba wówczas nazywało. Miałem wtedy dziesięć lat i to jest akurat taki moment w życiu młodego człowieka, że podejmuje się treningi w jakiejś dyscyplinie sportu. Sam trochę wcześniej miałem już półroczną przygodę z BKS-em. Ale właśnie wtedy zaczął tworzyć się dzisiejszy BTS Rekord. Jako 10-latek oczywiście na początku tylko kibicowałem, gdyż takie prawdziwe, regularne treningi zaczęły się gdzieś chyba w 1995 roku. Dla mnie to było normalne, że co niedzielę szło się na mecz do hali BKS-u przy Rychlińskiego, więc z futsalem, czy raczej piłką nożną halową byłem związany w całkiem naturalny sposób.

Żadnej alternatywy nie brałeś pod uwagę?

- To była raczej inna kwestia, Otóż przez całą przygodę z piłką, a mówię to nie tylko jako zawodnik, ale także jako trener, czy nawet działacz, bo i w takiej roli czasami występowałem czy występuję, nie rozdzielałem obu tych dyscyplin. Nie było tak, że piłka halowa to jedno, a piłka „trawiasta” to drugie. Nie było tak, że ja jestem wyłącznie futsalowcem, albo na odwrót. Dla mnie to było jedno – piłka nożna w dwóch odmianach! Przecież ja na początku grałem tylko na trawie! Nie było nigdzie specjalistycznych grup młodzieżowych, ani rozgrywek halowych lub futsalowych. Dopiero bodaj w 1998 albo rok później powstała taka halowa liga trampkarzy. To było takie moje pierwsze zetknięcie, kiedy miałem okazję pograć w hali znacznie więcej. Mówię o cyklu turniejów z udziałem najlepszych drużyn z okręgu bielskiego. Grały tam m.in. ekipy BKS-u, BBTS-u, pamiętam także Beskid Skoczów i Pasjonata. I wtedy pograłem w futsal po raz pierwszy w większym wymiarze i nawet udało mi się wywalczyć tytuł króla strzelców tych rozgrywek. Owszem, zimą trenowałem w hali, ale tak generalnie grałem w futbol. Ale tej halowej odmiany byłem tak blisko, że była dla mnie naturalnym wyborem.

Juniorzy Rekord 1999/2000

Zapewne nie przypuszczałeś, że futsal zajmie ci tak spory kawałek życia, wpisze się w życiorys na trwałe?

- Pewnie, że jako 10-12-letni chłopak w ogóle o tym nie myślałem. Zreszta w tym wieku to chyba naturalne. Wtedy po prostu lubiłem grać w piłkę. Taki pierwszy, poważny moment zastanowienia nadszedł z chwilą, w której trzeba było podjąć decyzję związaną ze studiami. Kończyłem wtedy wiek juniora grając w BKS-ie, gdyż Rekord nie prowadził takiej grupy szkoleniowej, w tym roczniku. Nie pamiętam dokładnie okoliczności, ale zostając w Stali w grę wchodziły tylko poranne treningi, a Rekord z kolei miał seniorski zespół w A-klasie. Natomiast ja miałem już za sobą występ w młodzieżowej reprezentacji futsalowej. To było właśnie tuż przed podjęciem studiów, zagrałem w naszej hali w Cygańskim Lesie przeciwko Włochom. Wybór znów był naturalny – tu zaliczyłem występ z „orzełkiem” na koszulce, tu była drużyna ekstraklasowa. Już to kiedyś, w jakimś wywiadzie mówiłem, ale na bardzo młodego człowieka jakim byłem, na jego wyobraźnię działała gra takich ludzi jak Robert Dąbrowski, Andrzej Szłapa, Andrzej Antos, czy Krzysiek Kuchciak. Dla mnie interesującego się futsalem od początku był to taki magnes jakim dziś jest dla młodych piłkarzy np. Robert Lewandowski, a dla innych są to nasi reprezentacyjni siatkarze lub piłkarze ręczni. Dla mnie takimi idolami byli zawodnicy futsalowi. Pamiętam np. taki mecz, tutaj u nas w Bielsku naszej pierwszej reprezentacji z Czechami, w którym Robert Dąbrowski strzelił trzy bramki. Urósł w moich oczach do rangi bohatera. Pamiętam jak wracałem wtedy na piechotę ulicą Krakowską z hali BKS-u i cały czas przeżywałem fakt, że mogłem na własne oczy zobaczyć w akcji takiego zawodnika. Więc wrócę do wcześniejszej myśli – futsal był dla mnie naturalnym środowiskiem. Może tylko przez chwilę, mając 18 lat, miałem moment zastanowienia: kurczę – futsal, …piłka nożna? Ale i to bardziej na zasadzie jak ja połączę grę tu i tu, niż że jedno wyklucza drugie. Ja przede wszystkim w tym wieku chciałem jak najwięcej grać. Dodatkowo tylko w Rekordzie mogłem w sensowny sposób połączyć to wszystko ze studiami.

Pytanie z gatunku retrospektywno-refleksyjnych: kiedy zauważyłeś, że klub rośnie razem z Tobą?

- Kurczę, no to trudne pytanie…Nigdy na to nie patrzyłem w taki sposób. Dopiero teraz, kiedy zadałeś mi to pytanie skojarzyła mi się pewna historia zwiazana z serialem „Moda na sukces”. Kiedyś czytałem coś takiego, a zaznaczę, że jakoś szczególnie nie kojarzę tego serialu. Pewnie zetknąłem się z nim kiedyś, gdzieś, może u babci w telewizorze? No i przeczytałem gdzieś, że odtwórcy głównych ról w serialu, który nagrywano i emitowano chyba przez ponad 20 lat, zaczynali pracę w nim jako młodzi ludzie, a z upływem kolejnych odcinków i lat, mieli kłopot z rozróżnieniem rzeczywistości i filmowej fikcji. Oni się po prostu na tym serialu wychowali tworząc go jednocześnie. U mnie zaczęło się to w wieku 10-ciu lat i rzeczywiście klub i ja rośliśmy w tym samym czasie. Teraz jest to tak naturalna cząstka mnie samego, iż rzeczywiście być może coś jest na rzeczy. Ja w każdym razie na pewno dojrzewałem razem z klubem. Pierwsze jego wzloty, upadki, a później dynamiczny rozwój, to wszystko toczyło się razem ze mną, tuż obok mnie, ale i z moim udziałem. Z biegiem czasu miałem też wpływ na coraz więcej rzeczy dziejących się w klubie. Na początku jako młody człowiek poddawałem się temu wszystkiemu i oddawałem się temu w pełni. Bo jeśli się już w cokolwiek angażuję to staram się to robić całym sobą. Janek Picheta opisał to w książce wydanej na 20-lecie Rekordu, taki epizod, jak to chodziłem i sprzedawałem klubowe kalendarze w naszej dzielnicy, żeby tylko zebrać jakieś pieniądze na działalność klubu. Chodziło o odbiór klubu w lokalnej społeczności, aby tkwił w nim taki typowo kulturowy wątek. No, a z biegiem czasu na pewno miałem już coraz większy wpływ na rzeczywistość wewnątrz. Ale gdzieś tak do ukończenia studiów bardziej jednak poddawałem się życiu klubu, byłem całkowicie dyspozycyjny, dawałem z siebie najwięcej jak mogłem. W każdym razie – bardziej płynąłem wtedy z nurtem, czasem tylko dzieląc się swoimi sugestiami. Ale od dobrych paru lat mam już jakiś swój realny wpływ, taki aby na miarę możliwości kształtować ten nurt.

Cdn.

Rozmawiał i spisał: Tadeusz Paluch

Foto: Paweł Mruczek oraz archiwum Piotra Szymury.