Kolekcjoner emocji (odc. III)
- To było pięknych siedem lat – przyznaje w kolejnej części naszej rozmowy Piotr Szymura.
W trzecim odcinku wywiadu z kończącym karierę kapitanem futsalowców Rekordu poruszamy kilka niesłychanie ważnych wątków sportowych, od gry w innych klubach oraz na zapleczu ekstraklasy, aż po występy w reprezentacji kraju i medalowo-pucharowe sukcesy biało-zielonych.
Nie wspomnieliśmy dotąd o mało znanym epizodzie z twojej kariery, bowiem niewielu wie, albo niewielu pamięta, że przez krótki czas, ale grałeś „u obcych”, w Gliwicach.
- Nie! Dwa razy zdarzyło się, że na krótko grałem jak to powiedziałeś – „u obcych”! Ale też zawsze to granie „u obcych” było łączone z występami w Rekordzie. Kiedy reprezentowałem BKS Stal w Międzywojewódzkiej Lidze Juniorów, to jednocześnie występowałem w Rekordzie, w hali. A gdy po spadku z ekstraklasy trafiłem do PA Novej Gliwice grałem, choć nieregularnie, w trawiastym zespole seniorów występującym wtedy w lidze okręgowej. Samo przejście do Gliwic związane było z chęcią występów w Reprezentacji Polski. Ówczesny trener kadry Tomasz Aftański, też ważna dla mnie postać choćby przez fakt dania mi szansy reprezentacyjnego debiutu, powiedział mi jasno: albo ekstraklasa, albo nie grasz w kadrze. Jasne, że miałem trochę rozdarte serce, ale studiowałem w Gliwicach, a PA Nova to była marka, więc tam się przeniosłem. Ze sportowego punktu widzenia nie wiodło mi się tam najlepiej, parę rzeczy się na to złożyło i w efekcie nie będzie to czas, który zapamiętam jakoś „super” piłkarsko. Niemniej był to szalenie ważny moment w mojej karierze. Wtedy po raz pierwszy ktoś mnie posadził na ławce rezerwowych, po raz pierwszy walczyłem, aby się z niej podnieść. W ogóle inne miejsce, inne towarzystwo, wszystko inne. Zaważyło to na moje postrzeganie zawodników przychodzących później do Rekordu. Szczególnie w późniejszym czasie, gdy byłem już kapitanem. Dzięki tym doświadczeniom wiedziałem co czują ci ludzie, którzy trafiają do nas z innego środowiska. Jeśli się komuś w jego początkach nie wiodło, wiedziałem jak z nim po prostu pogadać. Jak powiedziałem, choć okres gry w Gliwicach nie był dla mnie szczególnie udany, to jednak wiele mi dał na następne lata. A wracając do pytania to tak naprawdę nigdy się z Rekordem nie rozstałem. Nie było takiego momentu, żebym nie był z nim związany.
Poruszyliśmy po drodze wątek reprezentacyjny, czujesz się spełniony w tej materii?
- Ja generalnie jako piłkarz nie czuję się super-spełniony. Jestem o tyle spełniony, że jako bardzo młody chłopak marzyłem o grze w Rekordzie, w ekstraklasie. Grałem w niej przez piętnaście sezonów! Nieśmiało marzyłem o występach w kadrze narodowej? Tych ponad dwadzieścia spotkań zaliczyłem, nie licząc młodzieżówki i reprezentacji akademickiej! Więc w tym aspekcie czuję się raczej spełniony, ale wydaje mi się, że stać mnie było na więcej i mogłem stricte sportowo więcej osiągnąć. Ale jeżeli chodzi o kadrę to też nie łudzę się, że miałbym na koncie z… 80 występów. Mam w dorobku 21-22 mecze, a być może mógłbym mieć dwa razy tyle? Jako swoją osobistą porażkę sportową traktuję brak powołania na turniej eliminacyjny do Mistrzostw Europy, który odbywał się w bielskiej hali „Pod Dębowcem”. To był taki moment, w którym na to bardzo liczyłem, wtedy piłka była dla mnie zdecydowanie na pierwszym miejscu, walczyłem o to powołanie. Wiem, że zagrałem jeden słabszy mecz z Ukrainą, co mogło zaważyć na decyzji selekcjonera. Zdałem sobie wówczas sprawę z tego, że z reprezentacją już niczego więcej nie osiągnę. I tak się to zresztą potoczyło, że może nie jakoś oficjalnie, bo też nie byłem etatowym reprezentantem kraju, ale wtedy właśnie z kadrą się pożegnałem. Cieszę się, że w niej grałem, cieszę się, że zdobywałem dla niej bramki, ale całkowicie spełniony być nie mogę, choćby z tego względu, że nigdy nie było mi dane zagrać w oficjalnym meczu o punkty. Ale na kilku fajnych imprezach byłem: Turniej „Petersburska Jesień”, bardzo mocno obsadzony turniej w Portugalii, czy choćby dwukrotny udział w Akademickich Mistrzostwach Świata to naprawdę miłe wspomnienia. Chyba najmilsze dotyczą właśnie Akademickich Mistrzostwach Świata w Poznaniu. To była super-impreza, na bardzo fajnym poziomie sportowym. Pamiętam, że ograliśmy w ćwierćfinale Portugalczyków prowadzonych przez Orlando Duarte, a ja rozegrałem jeden z najlepszych meczów w życiu. Czegoś mi zabrakło w dorosłej reprezentacji, to jednak wysokie, czwarte miejsce na mistrzostwach akademickich dało mi dużo satysfakcji. To takie bardzo miłe wspomnienie sprzed równo dziesięciu lat – fajne mecze i udane występy przed polską publicznością.
W sporcie wzloty przeplątają się z upadkami, jak więc z kilkuletniej perspektywy spoglądasz na wcale niekrótki czas gry „rekordzistów” w futsalowej faktycznej II lidze? To było piekło, czyściec, czy potrzebne dla klubu i drużyny katharsis?
- Chyba jednak katharsis, dzięki czemu zdefiniowaliśmy sobie na nowo kilka rzeczy. Tej drużyny, i tego mistrzostwa Polski sprzed dwóch lat, i wieloletniej obecności w ścisłej krajowej czołówce, nie byłoby bez spadku i gry w II lidze. Dzisiaj inne rzeczy uważam za większą porażkę niż tamten spadek sprzed lat. Byliśmy wtedy bardzo młodym zespołem, a akurat futsal wymaga jednak sporego doświadczenia, większego niż np. piłka trawiasta. Drużyna złożona z młokosów nie ma prawa zaistnieć tak od razu. To zresztą obrazują przykłady choćby z ostatnich sezonów w Futsal Ekstraklasie. Samą młodością niewiele się zwojuje. Sam, jak powiedziałem, bardzo ten spadek przeżyłem. To była dla mnie bardzo bolesna porażka. Ale też nie winię siebie teraz za to w takim stopniu, jak czyniłem to wtedy. Po prostu na pewne rzeczy byliśmy zbyt młodzi. Przegrywaliśmy frajersko, jedną bramką różnicy, w końcówkach meczów. Zwyczajnie brakowało nam doświadczenia. Gdybyśmy mieli w składzie kilku starszych zawodników od początku sezonu, myślę że utrzymalibyśmy się w lidze. A sama gra na niższym szczeblu? Powiem tak, wyszarpaliśmy ten awans, co było bezcenne. Sami go sobie wywalczyliśmy, bez ściągania armii zaciężnej, bez jakiś układów przy zielonym stoliku, bo ktoś się wycofał itp... Jak spojrzeć na tamtą drużynę, to właśnie na niej został osadzony mentalny fundament pod ekipę, która później z powodzeniem walczyła o medale. Tego dowodzą personalia. W tej ekipie byli obok mnie m.in. Piotrek Bubec, Wojtek Łysoń, Łukasz Mentel. Tej ekstraklasy nikt nam nie dał za darmo, a dzięki grze na niższym poziomie my mogliśmy się dalej formować, stanowiąc fundament późniejszej całości. To właśnie tamten awans nam to umożliwił. Pamiętam, że sam zanotowałem wtedy upadek z wysokiego konia. Od gry w reprezentacji i w PA Novej, do poziomu ówczesnej I ligi. Futsal nie był specjalnie obecny w mediach, a cóż dopiero jego peryferie. Brak zainteresowania naszymi występami był widoczny i odczuwalny.
Po czym nastąpiło siedem tłustych lat okraszonych mistrzostwem kraju, Pucharem Polski, Superpucharem, czterema brązowymi medalami i udziałem w UEFA Futsal Cup – daj Boże zdrowie!
- Zgadza się! Kolekcjonując te swoje emocje pamiętam, że ten wcześniejszy czas jakoś tam łączył się z moimi studiami. Kończąc je człowiek zastanawiał się jaka będzie przyszłość. Piłka była bardzo ważnym elementem mojego życia i nie będę ukrywał, że doskwierał mi wtedy brak sukcesów sportowych. Tak się złożyło, że życie samo napisało późniejszy scenariusz. To było pięknych siedem lat, a doliczywszy sezon zwieńczony awansem i doliczając samą budowę drużyny, która awansowała do ekstraklasy daje to w sumie dziewięć wspaniałych lat. Wszystko co się dało osiągnąć – osiągnęliśmy. Jasne, można było zdobyć więcej, może jeszcze jedno mistrzostwo…? Ale w mojej opinii zrealizowaliśmy swoje możliwości na 90 procent. Może w dwóch poprzednich sezonach, tych po zdobyciu mistrzostwa, mogliśmy spróbować coś więcej osiągnąć, ale też nie zostaliśmy z pustymi rękoma. Kończąc studia i przeżywając jednocześnie degradację byłem mocno zawiedziony sobą, okolicznościami i tym czego dokonaliśmy, a teraz już kończąc przygodę z piłką, po upływie wspomnianych siedmiu lat muszę powiedzieć krótko – jest satysfakcja!
Cdn.
Rozmawiał i spisał: Tadeusz Paluch
Foto: chojnice.com, Paweł Mruczek oraz archiwum Piotra Szymury
Kolekcjoner emocji – odcinek I
Kolekcjoner emocji – odcinek II