Młodzież na europejskim szlaku

Już nie w gorących, pomeczowych opiniach, a z nutą refleksji i dystansem wracamy do startu „rekordzistów” w Futsal Squadra Cup.

W trzy dni minionego weekendu trzy młodzieżowe drużyny Rekordu wzięły udział w 6. edycji turnieju, który oceniając tylko na podstawie liczny uczestników oraz kraju ich pochodzenia, ma już swoją świetną, europejską renomę. Same zawody odbywały się we francuskim Lille (na górnym zdjęciu „rekordziści” w centrum miasta), organizacyjnym wysiłkiem działaczy belgijskiego klubu Squadra Mouscron, zarządzanego przez włoską rodzinę Greco, przy udziale drużyn z 11-stu państw Starego Kontynentu - ot, signum temporis. Dla biało-zielonej młodzieży było to bezspornie duże przeżycie, głównie za sprawą możliwości konkurowania z rówieśnikami z innych krajów. Możliwość zdobycia nowych doświadczeń, co zgodnie podkreślają szkoleniowcy bielszczan – nieoceniona. I choć miejsca zajmowane w końcowych klasyfikacjach poszczególnych kategorii nie były celem samym w sobie, to nie można nie wspomnieć o niezłej, ósmej lokacie 13-latków. Gdyby nie jeden moment słabości w meczu 1/4 finał z kadrą Francji U-15 zapewne znacznie wyżej, niż na piątym miejscu, ukończyliby rywalizację nasi 15-latkowie. Kilka znakomitych potyczek stoczyła ekipa U-17 (na zdjęciu poniżej), która stanęła na trzecim stopniu podium, m.in. po dramatycznych bojach z lizbońską Benfiką. Sam start dla naszych 17-latków był bardziej szkołą międzynarodowego futsalu, czy raczej próbą charakteru? Odpowiedzi szukamy z ich trenerem – Piotrem Jaroszkiem. - To pierwsze? Na pewno! Zagraliśmy się z zespołami, które grają w futsal, a nie w piłkę nożną w hali. W całej stawce konkurentów nie było przypadków, nie było dziwnych drużyn. Może takie nazwy jak np. FT Antwerpen, Tomny Split niewiele mówią ludziom spoza kregów futsalowych. Ale już Benfica? Firma rozpoznawalna na całym świecie. Aosta Calcio? Jakby nie było, seniorzy tego klubu są mistrzami Italii w futsalu! A szkoła charakteru, na pewno też. Na ten temat mam takie swoje spostrzeżenie trochę bardziej generalnej natury. Nie wiem z czego to wynika, może z naszej mentalności, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wyjeżdżając na takie turnieje jesteśmy jacyś tacy wystraszeni, zahukani, tracimy na pewności siebie. Tymczasem na boisku wcale nie wygląda to źle. Ba, pod względem motorycznym przewyższaliśmy wiele zespołów. Kiedy słyszę różne rozmowy chłopaków w podróży na takie zawody, czy przed samymi meczami, to słyszę jak sami powątpiewają w swojej umiejętności, wychodzą jakieś takie, chyba wynikające z przeszłości, kompleksy. Gdy tymczasem Włosi, Portugalczycy i inne nacje, to tacy sami ludzie i piłkarze jak my. Udowodniliśmy to sobie samym teraz na turnieju w Lille, podobnie było pół roku temu w Montesilvano. Praktycznie w każdym elemencie ten wyjazd był bardzo cennym doświadczeniem.  

Inicjatorem całego przedsięwzięcia i drugiego już startu bielszczan w Futsal Squadra Cup był Andrea Bucciol. W tym roku włoski szkoleniowiec „rekordzistów” sprawował opiekę trenerską nad drużyną U-15, wspierając równocześnie P. Jaroszka i Bogusława Matlocha w prowadzeniu ich zespołów. Jako stałego bywalca futsalowych imprez znaczącej rangi zapytaliśmy A. Bucciola o postrzeganie „rekordzistów” w tym światku : - Co dla mnie ważne i miłe dla ucha – wszyscy byli pod wrażeniem gry młodych Polaków, szczególnie zespołów U-15 i U-17. Tak organizatorzy, jak i na przykład przedstawiciele Benfiki Lizbona bardzo chwalili naszą grę. Zgodnie twierdzili, że w obu tych kategoriach „rekordziści” powinni byli grać w wielkim finale. Sami Portugalczycy byli zaskoczeni i pod wrzeniem gry naszych 17-latków, a przecież graliśmy z nimi dwukrotnie. To była największa wartość udziału w tym turnieju. Chłopcy mieli okazję mierzyć się z rówieśnikami z krajów, które naprawdę wiele znaczą w europejskim futsalu. Tej nauki i tego doświadczenia już nikt im nie odbierze. Taki był nasz cel, takie było założenie wyjazdu. Teraz mogę powiedzieć tylko tyle, że udało się, że było fajnie! Może jeszcze tylko nasza najmłodsza drużyna mogła być wyżej w turnieju. Ich pech polegał na tym, że w ćwierćfinale trafili na gospodarzy, którym niestety sędziowie aż za bardzo pomagali.

Z perspektywy kilku dni od zakończenia turnieju i powrotu do domów, ale nie gubiąc detali, do udziału we francusko-belgijskiej przygodzie trener Bogusław Matloch odnosi się tak: - Jeśli ktoś życzył mi szczęśliwego 2017 roku, to ten jeszcze nie nadszedł, jeszcze się dla mnie nie zaczął. Mówię to mając na myśli nasze miejsce na końcu zawodów (śmiech). Trzymając się tej samej żartobliwej konwencji zacytuję fragment komentarza prezesa Janusza Szymury do naszej eskapady – kiedyś jeździliśmy na mecze do Bestwiny i nierzadko przegrywaliśmy, teraz jeździmy do Francji i wygrywamy z Benfiką. Ten sukces był udziałem naszych 17-latków. Ale tak całkiem serio, w aspekcie organizacyjno-turystycznym, był to bez wątpienia największy turniej futsalowy, w jakim brałem udział z moim zespołem. Doborowa obsada zespołów z jedenastu państw, organizacja samych zawodów – wszystko bez zastrzeżeń, z jednym „ale”. Mam na myśli sędziowanie. I tak ja wszystko od strony sportowej było OK., tak właśnie przez te czynniki zewnętrzne polegliśmy w ćwierćfinale. Od tego momentu mój zespół posypał się. Jeśli nasza gra nawet w przegranych meczach nie budziła większych zastrzeżeń, bywało że byliśmy stroną dominującą, to na całości zaważyły elementy psychologiczne. Stąd z ósmego miejsca w naszej kategorii nie mogę być zadowolony. Uważam, że na lokatę w czwórce w pełni zasłużyliśmy. Podobnie jak Szczepan Mucha na tytuł króla strzelców, z jego 18 albo 19 golami. Niestety takiej klasyfikacji nie prowadzono. Ale jak mówię, z zebranych doświadczeń, także tych kiepskich, jestem zadowolony. To przecież także jest element sportu, z takimi nieprzychylnymi okolicznościami także należy się liczyć i z nimi sobie radzić.  

TP/foto:AP-B

O końcowych rezultatach druzyn Rekordu informowaliśmy – TUTAJ.