„Mentos” mówi – pas

Sam woli mówić raczej o przygodzie niż o karierze. Tak czy inaczej Łukasz Mentel postanowił o jej zakończeniu.

O takich ludziach zwykliśmy mówić w naszym klubie – „rdzenny rekordzista”. W klubie z Cygańskiego Lasu dorastał jako człowiek i sportowiec. Zaczynał po prawdzie swoją przygodę na zielonej murawie, ale tzw. szerszej publiczności znany był głównie z dokonań futsalowych. Znali i lubili „Mentosa” bielscy kibice, szacunkiem twardego futsalowca darzyli boiskowi konkurenci. Upór miał i ma wpisany w swoje sportowe DNA. Kod do twardego charakteru złamało dopiero zerwanie ścięgna Achillesa. Jak to najczęściej bywa, w najmniej spodziewanym momencie, absolutnie pechowo i bez kontaktu z rywalem, przytrafiła się bardzo poważna kontuzja. 14 lutego br., w spotkaniu 15. kolejki Futsal Ekstraklasy z Red Dragons Pniewy, rozegrał ostatni mecz o ligowe punkty. W najbliższą niedzielę, przed potyczką z tym samym rywalem, Łukasz Mentel oficjalnie zakończy swoją sportową karierę, o której opowiada nam tak…

Początki

- Sam mam problem z ich odtworzeniem, to było chyba w szóstej klasie podstawówki, albo już w pierwszej gimnazjum. W każdym razie na pewno zaczynałem u trenera Kazimierza Pszczółki. I tak w sumie z 16-17 lat gry w Rekordzie się zebrało. Przeszedłem przez wszystkie szczeble i drużyny młodzieżowe, od trenera Jana Pichety po Darka Kubicę, a w tym jeszcze półroczny epizod w Podbeskidziu. Pojawiła się szansa na treningi z ówczesnymi drugoligowcami i grę w rezerwach u trenera Ryszarda Kłuska. Ale powiedzmy, że to był tylko taki „krótki film o zabijaniu” (śmiech). Szybko wróciłem do Cygańskiego Lasu, gdzie zdążyłem jeszcze zaliczyć w Rekordzie swój ostatni sezon w kategorii juniora.

Futsalowiec mimo woli?

- Oj, długo byłem namawiany do gry w hali. Co tu dużo gadać, nie chciałem grać na parkiecie. W końcu prowadzący naszą futsalową drużynę młodzieżową – Marcin Biskup i Piotrek Szymura skutecznie mnie namówili na wyjazd na Mistrzostwa Polski do Suwałk. Stamtąd przywieźliśmy srebro. Po tym sukcesie prezes Janusz Szymura nakłonił mnie jednak na trwalszy związek z futsalem i tak już zostało. Trafiłem wtedy do naszego jeszcze pierwszoligowego zespołu. Z perspektywy czasu mam przekonanie, że to był bardzo dobry wybór.

Kariera? Nie – przygoda!

- Nie tak dawno rozmawiałem o tym z naszym prezesem. Tak wtedy, jak i teraz, raczej użyłbym określenia – przygoda, a nie kariera. Cieszę się, że otrzymałem szansę, że zaufano mi. Choć początki wśród seniorów nie były łatwe, powiem więcej – były bardzo ciężkie. Chyba tylko dzięki Piotrkowi Szymurze przetrwałem trudny okres na starcie. Kto zna nasz zespół i jego historię, ten wie, że grając w jednej czwórce z Andrzejem Szymańskim, Andrzejem Szalem i Piotrkiem Pawełkiem nie mogło być łatwo. Presja non-stop, a i „ciężkie słowo” pod moim adresem padało nie raz, nie dwa, żeby dosadniej tego nie określić. Miałem dość! I wtedy właśnie miałem taką chwilę szczerości z Piotrkiem Szymurą, który skłonił mnie do podjęcia walki o miejsce w drużynie, po prostu o swoje. No i poszło to całkowicie w drugą, bardzo dobrą stronę. To pomogło! To w końcu ci trzej ludzie wprowadzili mnie w dorosły futsal, bardzo wiele się od nich nauczyłem. Cała ta nauka zaprocentowała medalami. Do teraz z rozrzewnieniem wspominam nasz drugi brąz zdobyty pod Andreą Bucciolem, z sezonu 2011/2012.

Pamiętny mecz

- Właśnie ten z przytaczanego sezonu rozgrywany w Zduńskiej Woli, gdzie stawka był medal. Wtedy chyba po raz pierwszy obowiązywał w lidze play-off. Graliśmy z Gattą o trzecie miejsce. Po dwumeczu w naszej hali był remis w rywalizacji do trzech wygranych 1 – 1. Pojechaliśmy na trzecie spotkanie do Zduńskiej Woli, gdzie pokonaliśmy gospodarzy 9:7, po dogrywce. Strzeliłem w tym meczu jedną z bramek, bodaj zaraz po przerwie. To było przełomowe zwycięstwo, po nim mieliśmy już „z górki”. No i nie mogę zapomnieć o meczu w Knurowie, jeszcze za czasów I ligi. Nieuznana bramka Tomka Dury dla UPOS-u, dramaturgia i emocje nie z tej Ziemi. Gola decydującego o wygranej 4:3 strzeliliśmy na dziesięć sekund przed końcową syreną. To według mnie okazało się kluczowe do naszego późniejszego awansu.

Czego nie dokonałem….

- Na pewno meczu w kadrze, z orzełkiem na piersi mi brakuje. Była taka szansa, było tego nawet ponoć całkiem blisko. To w tamtym, opisywanym już przeze mnie sezonie miałem dobry okres gry. Było jakieś zainteresowanie ówczesnego selekcjonera – Vlastimila Bartoška, był jakieś rozmowy działaczy. Nawet ktoś rozmawiał na mój temat z Wojtkiem Łysoniem, który miał usłyszeć - no fajny i całkiem młody jest u was ten Mentel. „Łysy” miał odpowiedzieć – no fajny, fajny, ale wcale już nie taki młody (śmiech).

„Mentos” mówi – pas

- Nie ma co ukrywać, że zaważyła kontuzja, zerwany Achilles. Już nawet powoli wracałem do zdrowia po operacji, gdy po raz drugi w karierze identycznej kontuzji doznał na treningu Paweł Machura. To podziałało na wyobraźnię, dało mi do myślenia. Sam zresztą też już odczuwałem, wiedziałem że „mam” również takie samo ścięgno w drugiej nodze. Pogadałem o tym wszystkim z Pawłem, porozmawiałem z lekarzem…No nie ma co ukrywać, że nie jestem już najmłodszym zawodnikiem, na gojenie i rehabilitację potrzeba dużo czasu. A poza tym, przed tym przestrzegł mnie lekarz, przy odnowieniu, albo przy urazie drugiego ścięgna, wszedłbym na prostą ścieżkę do kalectwa. Nie ma sensu ryzykować zdrowia do tego stopnia. Tak się składa, że feralnej kontuzji doznałem w trakcie meczu z Red Dragons Pniewy w ubiegłym sezonie, teraz przed meczem ze Smokami przyjdzie mi się oficjalnie pożegnać z futsalem…

TP/foto: Paweł Mruczek