„Dwusetnicy” Rekordu
Biorąc pod uwagę tylko czwarto- i trzecioligową historię, obaj zaliczyli już ponad 200 występów w biało-zielonych barwach.
Mateusz Waliczek jest wychowankiem klubu z Cygańskiego Lasu, toteż wliczając seniorskie potyczki jeszcze w klasie okręgowej, meczowy licznik wykazałby jeszcze pokaźniejszą wartość. Po sobotnim spotkaniu z częstochowska Skrą na koncie 29-latka widnieje 219 występów ligowych w Rekordzie.
Andrzej Maślorz z kolei trafił do klubu ze Startowej z Podbeskidzia latem 2009 roku i o czym niewielu wie, okazał się równie cennym nabytkiem dla ówczesnego czwartoligowca, co również dla firmy Rekord Systemy Informatyczne, w której pracuje zawodowo. W przypadku pomocnika lub w zależności od potrzeb i sytuacji – defensora, tych gier w bieli i zieleni uzbierało się - 202. Zapraszamy do lektury rozmowy, z elementami ankiety personalnej. z obu „dwusetnikami” Rekordu:
Twój pierwszy mecz w Rekordzie?
MW.: – Tak mi się wydaje, że do seniorskiego Rekordu dołączyłem w 2006 roku. I na pewno była to „okręgówka”, na pewno pod trenerem Piotrem Kusiem. Ale z kim i kiedy zagrałem? Taki mocny z historii, nawet własnej, nie jestem. Podobnie jak nie pamiętam czwartoligowej inauguracji, ale dobrze wiem, że na starcie na tym poziomie szału w naszym wydaniu nie było.
AM.: - Od razu zaznaczę, moja pamięć jest dość krótka. Na pewno było to za trenera Wojciecha Boreckiego. I jak przez mgłę pamiętam, że nie było to od początku meczu, bo do grania wracałem po dość długotrwałej kontuzji.
Najdziwniejsza, najbardziej kuriozalna historia z tych ponad 200-stu występów?
MW.: – Tu też mimo wszystko muszę się odwołać do czasów gry w lidze okręgowej, do moich początków i pamiętnego dla nas meczu w Wilamowicach. Prawdopodobieństwo, że stracimy tam punkty było jak jeden do stu, a mimo to przegraliśmy 1:2. Pierwszy raz wtedy zetknąłem się ze złością prezesa Janusza Szymury. W sumie za tych moich blisko 20-stu lat w Rekordzie, z tak nerwową reakcją prezesa spotkałem się w sumie może dwa, trzy razy? Ze śmiesznych wydarzeń mógłbym wspomnieć o naszym ostatnim wyjeździe do Częstochowy. Nasz masażysta nie był zbyt roztropny w rozsyłaniu świątecznych SMS-ów, ale szczegółów nie zdradzę.
AM.: - Muszę się zastanowić ….Nie no, tylko tak „na siłę” wspomnę o takim wyjeździe chyba sprzed dwóch lat, kiedy na mecz z „dwójką” gliwickiego Piasta pojechaliśmy własnymi autami. Nawet nie za bardzo pamiętam, dlaczego tak się stało.
Gol strzelony dla Rekordu…
MW.: – Może nie był to mecz, ani gol wielkiego ciężaru gatunkowego, ale pamiętam go ze względu na urodę. Wygraliśmy wysoko, nawet bardzo wysoko chyba 7:1 lub 8:1 z Iskrą Pszczyna. Strzeliłem jednego z goli uderzając z powietrza, z prawej nogi, zza linii pola karnego i w długi róg bramki. To mogło się podobać. To było jeszcze za trenerskich czasów Mirosława Szymury. A wcześniej, przy Wojciechu Boreckim, zdobyłem dwa gole głową w spotkaniu z AKS-em Mikołów.
AM.: - To jest akurat proste – karny w konkursie „jedenastek” z meczu, który decydował o awansie do III ligi. Wiem, że zmyliłem bramkarza Górnika Piaski, ale w który róg uderzyłem? Następne pytanie poproszę (śmiech).
A gol zawiniony?
MW.: - Pamiętam taki mecz w Raciborzu, gdzie wpierw strzeliłem gola, a potem doprowadziłem do wyrównania. Poszła wrzutka z boku, ktoś z napastników Unii wyskoczył przede mnie, nie trafił w piłkę, ale ta trafiła mnie i wpadła do siatki. Na szczęście wygraliśmy tamto spotkanie.
AM.; - Dobre pytanie. Za wiele kiksów chyba nie popełniłem? Powiem tak – bezbłędny nie jestem, ale żeby jakaś szczególna pomyłka? Na siebie biorę winę za gola straconego jesienią w Żmigrodzie. Nie była to z mojej strony tragedia, ale dałem się ograć w narożniku pola karnego i rywal idealnie przymierzył w długi róg naszej bramki.
Twoje zdrowie w tym czasie, czyli perypetie z kontuzjami
MW.: - Szkoda gadać, po co ludzi zasmucać takimi historiami…Najkrócej mówiąc - cała ortopedia. Cieszę się, że w ogóle nadal gram, Każdy trening, każdy mecz są dla mnie nagrodą za walkę o powrót do zdrowia i gry. Ortopedzi i fizjoterapeuci mogliby coś na ten temat powiedzieć. Właśnie taki mecz jak sprzed tygodnia z BKS-em jest dla mnie prawdziwą nagrodą za te wszystkie historie zdrowotne. Wyjść na ligowe derby z kapitańską opaską? Ale dobra, nie smućmy już, nie wywołujmy wilka z lasu…
AM.: - Najgorsza była ta kontuzja, z którą przyszedłem do Rekordu. Było podejrzenie przepukliny, ale tak naprawdę chodziło o naderwany mięsień brzucha. Nic poważniejszego, groźniejszego później już się nie wydarzyło. Ot, zwykłe piłkarskie, krótkotrwałe urazy.
Kolizje regulaminowe, czyli kartki itp.?
MW.: - Z biegiem lat ich ilość maleje. Zwykle było to 10-12 kartek w sezonie, ale od lat ta wartość maleje. Co znamienne, czerwonej kartki sobie nie przypominam, więc chyba takiej nie ujrzałem. Kto mnie zna, wie jaki jest mój styl gry. Nie unikam agresywnych reakcji w grze, rywal musi czuć mój oddech na plecach, jednak w granicach normy. Staram się robić wszystko z głową.
AM.: - Czerwonej kartki chyba nie dostałem…Nie, na pewno nie! Czerwonych unikam jak ognia. Ale zdarzyło mi się raz – to na pewno, a może dwa razy nabrać sędziego w polu karnym rywali. A tak poza tym? Spokojnym zawodnikiem jestem.
Andrzej Maślorz
Najlepszy, najszczęśliwszy, najbardziej udany z meczów w tych latach?
MW.: - Nie będę oryginalny i odwołam się do zwycięstwa 3:2 w Chybiu i awansu do czwartej ligi. Na okoliczność tego meczu „odkurzony” został nawet Andrzej Szymański, a feta po wywalczeni awansu rozpoczęła się już w drodze powrotnej, w autobusie. Pod tym względem to był chyba najlepszy zespół Rekordu (śmiech). Meczu barażowego z Górnikiem Piaski o awans do III ligi także nie da się zapomnieć. Dogrywka, karne, pełne trybuny, dramaturgia całego meczu – tego nie można zapomnieć. Jak i tego, że w ogóle do tego barażu z naszym udziałem nie doszłoby, gdyby nie niesamowita pogoń w jednym z wcześniejszych spotkań. W Marklowicach przegrywaliśmy z miejscową Polonią 1:2, żeby wygrać w końcówce 3:2.
AM.: - …..Dobra, wiem, przypomniałem sobie. To jeszcze z czasów czwartej ligi i mecz „na Górce” z rezerwami Podbeskidzia. Rywale zza miedzy mieli skład naszpikowany ludźmi z kadry pierwszego zespołu. Wygraliśmy wtedy 7:2! Cieszyły wygrane derby, ale jakichś podtekstów indywidualnych z mojej strony, czy szczególnej radości w tym nie było.
Mecz, który wolałbym zapomnieć, a jednak tkwi w pamięci.
MW.: - Tak połowicznie czuję się winny za kuriozalną porażkę 2:9 w Gwarkiem, w Ornontowicach, jeszcze w czwartej lidze. Zszedłem w przerwie z gorączką, gdy jeszcze prowadziliśmy i mieliśmy chyba „z milion” sytuacji na kolejne bramki. Już w trakcie drugiej połowy, ale nie wychodząc z szatni, słyszałem głos non-stop spikera, który jak sądziłem komunikuj kolejne gole zdobyte przez nas. Aż tu ktoś z naszych chłopaków pojawił się szatni gdzieś około 70-tej minuty i powiedział mi, że przegrywamy bardzo wysoko – szok!
AM.: - Sam nie wiem…Może nie jeden mecz, a raczej kilka wcześniejszych, nieudanych prób awansu do III ligi. Parę razy zabrakło niewiele.
Najlepszy zawodnik, z którym grałem w tym czasie?
MW.: - O kurde, ale dałeś mi do myślenia, ha….Ciężko wymienić takiego człowieka, ale ze względów statystyczno-historycznych powiem – Alan Czerwiński. Ze wszystkich „rekordzistów”, z którymi grałem on jest dziś najwyżej.
AM.: - Ciężko wymienić jednego, wielu piłkarzy Rekordu miało i ma swoje zalety. Tu zawsze grali dobrzy! Mietek Sikora był super-szybki, Łukasz Szędzielarz ma świetne „passy”, bardzo dobrze broni Darek Rucki. Ale takiego jednego, „super-super” nie wymienię.
Najlepszy piłkarz przeciwko, któremu grałem w tym czasie?
MW.: - Tak od razu przychodzą mi do głowy dwie nazwy zespołów – Odra Opole i Polonia Bytom. Idąc tym tropem muszę poszukać ludzi stamtąd. No i chyba byłby to Waldemar Gancarczyk z Odry. Było przy nim dużo roboty w obronie.
AM.: - Nie pojedynczy rywal, a zespół. To było nasze pierwsze spotkanie w Zdzieszowicach. z Ruchem, przegrane 1:4. Na tle gospodarzy wyglądaliśmy bardzo słabo. Do dziś nikt, żaden zespół nas tak zdecydowanie nie pokonał, nie zdominował.
Gdybym miał jeszcze raz wybrać sobie pozycję na boisku?
MW.: - Myślę, że jednak lewa obrona. Cristino Ronaldo, ani inny wirtuoz ze mnie nie jest. Lubię tę swoją grę w obronie, a przy tym jeszcze od czasu do czasu podłączyć się do ataku, pójść na obieg, dośrodkować lub strzelić. Po prostu – lubię to.
Mateusz Waliczek
AM.: - Bramkarz – nie!!! Chyba napastnik, chociaż …Na pewno jakaś pozycja w ofensywie, w końcu asysty i gole dają najwięcej radości.
Gdzie widzę granicę swoich spotkań dla biało-zielonych?
MW.: - Póki wystarczy zdrowia i czerpię przyjemność z gry w piłkę…Nie, nie wyznaczam sobie granic. W listopadzie ukończę 29 lat i liczę jeszcze na kilka dobrych sezonów. Granie do czterdziestki? Nie no, to byłyby prze-jaja (śmiech), ale już 35? Byłoby super! Ale tak naprawdę weryfikacja następuje co tydzień i nie ma co wybiegać dalej w przyszłość. Ważne, że czuję się fizycznie świetnie, jak chyba nigdy dotąd.
AM.: - Umowę z klubem mam do czerwca. Ale dalej…, zobaczymy co będzie.
Przepytywał i spisał: Tadeusz Paluch/grafika: AB/foto: PM