Rekord B-B – FC Toruń 3:3 (1:1)

Szczęście szeroko uśmiechnęło się do gości.

Rekord Bielsko-Biała – FC Toruń 3:3 (1:1) 

1:0 Popławski (2. min.)

1:1 Wojciechowski (10. min.)

2:1 Biel (24. min.)

3:1 Franz (31. min.)

3:2 Suchocki (33. min.)

3:3 Mikołajewicz (40. min.)

Rekord: Kałuża – Popławski, Biel, Budniak, Marek, Wachuła, Borowicz, Polašek, Franz, Janovsky, Cichy, Surmiak, Nawrat

Po dwóch spotkaniach grupy mistrzowskiej w ekstraklasie futsalu, które są już za „rekordzistami” należy przyznać że określenie „mistrzowska” w pełni oddaje to, co możemy obserwować na boiskach. Zarówno prezentowane przez drużyny zaangażowanie, skala emocji, jak i czysto futsalowe umiejętności mogą niewątpliwie zadowolić kibiców. Z jednym wszak wyjątkiem – są uczestnicy zawodów, którym poziom mistrzowski na pewno nie grozi. Ich umiejętności, zaprezentowane w obu meczach Rekordu, zarówno tym rozegranym w Gliwicach, jak i dzisiejszym, w najbardziej przystępny sposób określa inny przymiotnik – mierny. Mowa oczywiście o rozjemcach zarówno tych, którzy prowadzili zawody w Gliwicach jak i parze Andrzej Śliwa-Mariusz Krupa, którzy na nasze nieszczęście zawitali do hali przy Startowej 13. W zasadzie nigdy nie zdarza nam się komentować pracy panów z gwizdkiem, ale tym razem zmuszeni jesteśmy uczynić wyjątek – to ich decyzje zabrały dzisiaj biało-zielonym dwa punkty.

Bielszczanie rozpoczęli mecz ze sporym animuszem, szybko uzyskując przewagę. Na efekty nie trzeba było długo czekać – świetnie rozegrany aut i Artur Popławski, wykorzystując podanie Michała Marka, wyprowadził naszą drużynę na prowadzenie. Po zdobyciu bramki inicjatywa nadal należała do biało-zielonych, goście szukali swoich szans głównie w groźnych kontratakach lub po tzw. stałych fragmentach gry. To właśnie po jednym z nich – rzucie rożnym w 11. minucie - doprowadzili do wyrównania. Strzał Cleversona Pelca odbił Michał Kałuża ale wobec poprawki Michała Wojciechowskiego był już bezradny. Pierwsza połowa na remis ze wskazaniem na gospodarzy.

Drugie 20 minut to w wykonaniu gości „partia szachów”. Często wykorzystywali grę z lotnym bramkarzem ale raczej w opcji defensywnej. Celem takiej gry było z jednej strony jak najdłuższe utrzymywanie się przy piłce, z drugiej  - „wciągnięcie” gospodarzy na własną połowę i szybki kontratak – taki sposób gry dał im remis w spotkaniu rundy zasadniczej rozegranym w styczniu. Swoje plany musieli zweryfikować po dwóch trafieniach bielskiego zespołu – podanie Pawła Budniaka z rzutu rożnego wykorzystał Łukasz Biel a zagranie lobem A. Popławskiego, celnym strzałem z woleja, na bramkę zamienił Rafał Franz. Między tymi trafieniami miała miejsce pierwsza kuriozalna decyzja arbitrów. Rozpędzony Paweł Budniak minął dwóch rywali, przed nim pozostał tylko Nicolae Neagu w bramce FC Toruń a po prawej stronie miał kolegę z drużyny Radka Polaska. Dokończyć akcji nie było mu jednak dane, został „wycięty” przez Krzysztofa Elsnera siedem metrów przed bramką. Kara – tylko żółta kartka.

Od 31. minuty torunianie już do końca spotkania grali pięcioma zawodnikami w polu. Robili to bardzo spokojnie i cierpliwie, szukając przysłowiowej dziury w szykach obronnych gospodarzy. Znaleźli ją w 33. minucie – dwa zagrania z „pierwszej piłki” i Michał Suchocki zdobywa kontaktową bramkę. Swoje szanse mieli również w tym okresie gry bielszczanie, M. Kałuża minimalnie chybił strzelając do pustej bramki, natomiast chwilę później P. Budniak trafił w stojącego w niej obrońcę.

Nadeszła ostania minuta, sześćdziesiąt sekund, w których sędziowie „pomylili się”… trzykrotnie – w każdym z trzech przypadków na niekorzyść Rekordu. Decydująca dla losów meczu okazała się „pomyłka” numer 3. Po interwencji A. Popławskiego piłka odbiła się od ręki Cleversona i opuściła boisko. Rzut wolny? Aut dla Rekordu? Nic podobnego, na 42 sekundy przed końcem meczu, decyzją sędziego M. Krupy stojącego metr od miejsca zdarzenia, aut... dla gości. Następny kontakt z piłką „rekordziści” mieli 16 sekund później, kiedy rozpoczynali grę od środka po wyrównującej bramce Marcina Mikołajewicza....

Czasu na zdobycie zwycięskiej bramki już oczywiście zabrakło. Po ostatnim gwizdku protestom zawodników Rekordu nie było końca  a arbiter Mariusz Krupa dzielił kartkami na prawo i lewo. Swoisty to zaiste przywilej, kiedy to winowajca za własne błędy dodatkowo może karać pokrzywdzonych.

Najlepszym podsumowaniem pracy pary sędziowskiej, niech będą słowa obserwatora z ramienia Polskiego Związku Piłki Nożnej Pana Piotra Mitkowskiego. Po analizie wideo, tylko sytuacji z 40 minuty meczu, stwierdził on "Wiele w tym meczu byłbym skłonny im wybaczyć, nawet brak czerwonej kartki, ale tej sytuacji po prostu się nie da..."

MH / foto: PM