Bramkarskie pogwarki – Andrea Bucciol
Parafrazując słowa piosenki – rzeczywiście, tak jak Księżyc, ludzie znają Go tylko z jednej, trenerskiej strony.
W naszym nieregularnym, niesystematycznym cyklu rozmów z gatunku „między nami jedynkami”, tym razem odpytujemy Andreę Bucciola, włoskiego szkoleniowca, który w Bielsku-Białej mieszka i pracuje już od niespełna ośmiu lat. Wpierw pełnił funkcję drugiego trenera ekstraklasowych „rekordzistów”, z nimi już jako I szkoleniowiec sięgnął po brązowe medale MP w futsalu oraz Halowy Puchar Polski. A. Bucciol przez dwa lata był selekcjonerem reprezentacji Polski. Niezmiennie od lat prowadzi młodzieżowe drużyny biało-zielonych, startujące z medalowymi sukcesami w Młodzieżowych Mistrzostwach Polski w futsalu. Ostatni sezon spędził na trenerskiej ławce czeskiego zespołu Chance Ligi - Ocel Trzyniec. Częstokroć występuje również w roli wykładowcy na organizowanych w naszym kraju kursach i kursokonferencjach pod egidą UEFA i FIFA, chętnie i życzliwie dzieląc się swoją wiedzą z polskimi trenerami. Jednak wcale nie tak wielu wie, iż Andrea w swojej przeszłości zawodniczej był właśnie bramkarzem, stąd….
Na początek najgłupsze pytanie świata – dlaczego bramka?
- Bo kiedy byłem mały, byłem najgrubszy, nie chciałem biegać. Kiedy jesteś w szkole, masz 7-8 lat, to gdzie wstawiają najsłabszych? (śmiech) I tak już zostało, wpierw w szkole, a później z wiekiem już w klubowej drużynie.
Kiedy i gdzie to było?
- Miałem jakieś dziesięć lat, w mojej rodzinnej miejscowości – Eraclea Mare, w klubie Marina di Santa Croce. Dokładniej, mieszkałem trzy kilometry od Eraclea Mare – takiego typowo turystycznego, nadmorskiego miasteczka, w którym zimą nic się nie dzieje. Jedyną rozrywką dla takich chłopaków w moim wieku była gra w klubie.
Andrea BUcciol w dolnym rzędzie, drugi od lewej
Wymień kluby, w których występowałeś?
- Przez praktycznie cały czas swojej piłkarskiej przygody grałem we wspomnianym Marina di Santa Croce, z krótką przerwą na występy w młodzieżowym klubie z Jesolo. To taki odpowiednik polskiej czwartej ligi albo „okręgówki”? Po ukończeniu szkoły rolniczej przeniosłem się do Udine, gdzie właśnie zaczęła się moja przygoda z futsalem. Tam też zakończyłem swoją karierę zawodniczą na poziomie drugiej ligi.
Twój mecz życia
- Oooo, trudne! W czasach młodzieżowych parę razy byłem wybierany najlepszym bramkarzem turnieju. Mając 15 lat byłem kapitanem naszej drużyny. Nie no, takich fajnych meczów było kilka, ale przypominam sobie taki turniej w Marina di Santa Croce, na który zjechały drużyny z połowy Włoch. Naszym wielkim sukcesem było drugie miejsce, a mnie właśnie wybrano najlepszym bramkarzem. Tak, to był chyba mój największy indywidualny sukces.
A największy sukces drużyny z tobą w składzie?
- Znów test na pamięć (śmiech). Nie no, w rodzinnym mieście liczącym cztery tysiące ludzi, i w drużynie opartej wyłącznie na młodzieży, trudno o sukces ligowy. Za taki mógłbym uznać grę wśród seniorów mając 16-17 lat, na szczeblu lokalnym.
- Oceń – Andrea Bucciol był dobrym czy słabym golkiperem?
- Póki grałem - byłem dobry. Ale tu ogromną rolę gra doświadczenie, systematyczny trening. A ja tak naprawdę nigdy nie miałem trenera bramkarzy! Elementy bramkarskie w trakcie treningu, to było jakieś 15-20 minut pod okiem trenera całego zespołu. Taka tam rozgrzewka i do bramki! Wszystko więc opierało się na intuicji i na tym co Bóg dał, taka była podstawa.
Wspomnij o swoim epizodzie beach soccerowym…
- Bardzo fajne doświadczenie. Przez blisko trzy lata byłem drugim trenerem zespołu i jednocześnie odpowiadałem za bramkarzy w Lignano Sabiadoro. Byliśmy wicemistrzami Italii, zdobyliśmy Puchar Włoch. Fajny okres w moim życiu, poznałem wielu fantastycznych ludzi, no i to doświadczenie. Mieliśmy swoje boisko na plaży, z niej 50 metrów do morza, latem mnóstwo turystów, także chętnych do zabawy w beach soccera, więc było w tym też trochę takiej zabawy towarzyskiej. Ale też tam działaliśmy na takich prawdziwie profesjonalnych zasadach. Był wewnętrzny regulamin zespołu, wszyscy byliśmy ubrani w jednakowe stroje itd.
Kiedy na serio zacząłeś myśleć o trenerce?
- Kiedy tylko skończyłem grać w futsal. W zasadzie już w czasie ostatniego mojego sezonu w Calcio 5 Tarcento, mając jakieś 29-30 lat byłem już trenerem bramkarzy, choć jeszcze bez żadnych „papierów”, kursów, licencji. Stamtąd już trafiłem do klubu pierwszej ligi, gdzie już wszystko odbywało się regularnie, systematycznie, a ja pełniłem swoją funkcję oficjalnie. Dwa lata później zaliczyłem już kurs, taki odpowiednik prowadzonego aktualnie w Bielsku UEFA Futsal B.
Czyli taka ewolucja, od trenera bramkarzy, przez funkcję pierwszego coacha, aż po selekcjonera..
- O właśnie! Ewolucja, to dobre słowo. Na samym początku pracy trenerskiej robiłem wszystko, ale był to fajny okres – siedem lat, a w tym czasie trzy awanse, choć spadki też były. Mam również satysfakcję z moich podopiecznych. Trzech z nich zagrało lub nadal gra w kadrze Italii – Germano Fabro, Michele Zanini i Simone del Mestre, który notabene jest aktualnie „numerem jeden” wśród bramkarzy we włoskiej kadrze beach soccera.
Nasz rozmówca w górnym rzędzie, pierwszy z prawej
Wzorzec bramkarski kiedyś/dziś, różnice w grze na tej pozycji od tzw. Twoich czasów.
- Dzisiaj jest inny świat! Już mówiłem, kiedy ja stałem między słupkami nie miałem żadnego trenera-specjalisty, brakowało podstaw. Teraz bez tego nie ma mowy o grze w bramce. Dziś bramkarz musi umieć praktycznie wszystko – czytać grę, grać nogami, podejmować ryzyko w polu, jest całkiem inna technika, Powiem najprościej – wszystko się zmieniło, oprócz rozmiarów bramki.
Polscy bramkarze futsalowi, ich plusy i minusy…
- Uważam, że mamy dobrze przygotowanych bramkarzy. To na pewno nie jest nasza słaba strona. Natomiast w Polsce wszystko opiera się jedynie na doświadczeniu, na własnym warsztacie i intuicji człowieka prowadzącego trening bramkarski. We Włoszech jest już inaczej, są specjalistyczne kursy. Nie odbieram nikomu w Polsce umiejętności i doświadczenia, ale w Italii ma to już niezbędne podłoże teoretyczne.
Który z polskich golkiperów ma szansę na grę w dobrym, europejskim klubie?
- Pierwszym, który przychodzi mi do głowy jest Michał Kałuża. Moim zdaniem może grać na wysokim poziomie w lidze włoskiej lub hiszpańskiej. Ale oczywiście wciąż musi dużo pracować, zbierać doświadczenie. Ale powiem równie szczerze, jako trener i także jako spec od bramkarzy – tak młodego bramkarza jak Michał, o takich umiejętnościach – jeszcze w życiu nie widziałem! Kilku innych polskich bramkarzy też mógłbym wymienić, ale wystarczy jak powiem, że ogólnie rzecz biorąc mamy w lidze dobrych golkiperów.
Pamiętasz jeszcze swój pierwszy trening bramkarski poprowadzony w Rekordzie?
- Tak! To było tuż po, albo przed moją przeprowadzką do Polski. Pamiętam jak dostałem taką propozycję od prezesa Janusza Szymury, aby poprowadzić trening bramkarski z Krystianem Brzenkiem i Witkiem Zającem. Nie było źle! Pamiętam też, że towarzyszyła mi w zajęciach moja żona – Agnieszka, która wiele elementów treningu tłumaczyła z włoskiego na polski język. Wtedy jeszcze nie miałem za sobą regularnych zajęć językowych, nie miałem osobistego nauczyciela, Myślę, że był to chyba jedyny taki przypadek na świecie, żeby trener zabierał ze sobą żonę na trening, a ona pomagała mu z zajęciach. (śmiech)
- Trochę o Twojej prywatne stronie, z zawodu jesteś….?
- Piekarzem, Nie samymi treningami, nie samym futsalem człowiek żył.
Piekarzem-cukiernikiem.
- Oczywiście! A co, nie widać?!
Ulubione danie?
- Ogólnie ze mną jest tak, że nie grymaszę, nie dzielę dań na ulubione i te, których nie lubię. Ale przyznam, że nie przepadam za buraczkami i rosołem, ale reszta? Może być!
Hobby?
- Moje hobby to futsal. Zakochany jestem w tej dyscyplinie, jej poświęcam każdą wolną chwilę. Non-stop – trening, mecz, kurs, konferencja, śledzenie futsalu w telewizji i w internecie
Futsalo-maniak?
- Tak!
Miejsce/sposób na relaks
- Kiedy już jest taka chwila odpoczynku od pracy, od futsalu i do dyspozycji kilka dni wolnego, to mam to szczęście, że moja mama mieszka nad morzem. Tam staram się spędzić tych kilka wolnych dni. A w weekendy, w których nie odbywają się żadne mecze, urządzamy sobie z Agnieszką wycieczki.
Podjąłbyś się jeszcze raz funkcji selekcjonera?
- Oczywiście, że tak. To jest sens pracy każdego trenera. To jest taka inspiracja, ale i nobilitacja w sporcie. Czy w rodzinnym kraju, czy gdziekolwiek indziej – to nieważne, Po to wybieramy taki kierunek w życiu, taką robotę, aby spełniać swoje zawodowe ambicje. Taką kolejną ambicją dla każdego trenera-selekcjonera jest wygrać poważny turniej. Nie jest o to łatwo, nie każdemu jest dane.
Dziękuję bardzo
- Dziękuję.
Tadeusz Paluch/foto: Paweł Mruczek i archiwum Andrei Bucciola